Jest więcej takich roślin, które darzę szczególnie mocnym uczuciem. Planuję w przyszłości przedstawić je na łamach bloga. A na początek wrzosy, bo akurat czas na nie i o nich mowa.
Wiem, wiem - kwitną przecież jesienią, ale to właśnie na wiosnę robimy im zabiegi pielęgnacyjne, dzięki którym na pożegnanie lata odwdzięczają się nam przepiękną ferią barw. Wiosna - dla każdego ogrodnika, to czas bardzo intensywnych prac. Większość z nich związana jest z przycinaniem roślin. Dzisiejszy wpis będzie właśnie poświęcony temu zabiegowi w odniesieniu do wrzosów.
Najpierw może kilka słów wyjaśnienia, bo czasami spotykam się ze zdziwieniem, gdy mówię o przycinaniu wrzosów. Co się stanie jeśli ten zabieg zaniedbamy? Tragedii nie będzie. Nasza krzewinka będzie sobie nadal rosła - tylko w górę! Wyciągnie wyżej dotychczasowe gałązki i jeśli wypuści nowe, to w symbolicznej ilości. Z każdym kolejnym rokiem będzie wyższym krzaczkiem, z kilkoma częściowo sterczącymi gałązkami, na końcu których będzie coraz to mniej kwiatów.
Zabiegi pielęgnacyjne wykonywane wiosną na wrzosach mobilizują roślinę do rozkrzewiania i zagęszczania się. Zanim przystąpimy do pracy, warto przyjrzeć się naszym krzewinkom. Niestety, obraz po zimie w niczym nie przypomina już tych wspaniałych kolorowych kobierców. Mało tego, niektóre odmiany wyglądają tak, jakby całkowicie uschły - o tak jak na zdjęciach poniżej:
Obraz godny pożałowania zamiast uwagi. Jak rozpoznać czy nasz wrzos żyje? To wbrew pozorom nie jest trudne. Wystarczy odchylić gałązki i zobaczyć od spodu czy są zielone :) Jeśli tak - zwycięstwo!
Poniżej widać w górnej części zdjęcia kępkę wrzosów już przyciętą, a niżej nasadzenia z różnych odmian, które wymagają jeszcze mojej uwagi.
Gdzie skracam przyrosty? Tuż pod kwiatostanem. W zależności od pokroju rośliny, albo pojedynczo przycinam gałązki, albo też biorę po kilka na raz. Zajęcie trochę czasochłonne, zwłaszcza jeżeli mamy sporo okazów, ale bardzo relaksujące - przynajmniej dla mnie.
Zawsze myślę o tym, że za mój poświęcony czas, roślinka się odwdzięczy przepięknym kwitnieniem. Wyciszam się i wsłuchuje w budzący się świat przyrody. Na wrzosowisku słychać delikatne bzyczenie - pszczoły, które przylatują na moje wrzośćce, towarzyszą mi podczas pracy i baaaardzo mnie uspokajają.
Po skończonej pracy nasze wrzosowisko wygląda mniej więcej tak:
Na pierwszym planie Hebe, a w tle przycięte czerwone wrzosy:
No i to prawie tyle :) Prawie, bo do pełni szczęścia konieczne jest jeszcze usunięcie pojedynczych chwastów, suchych liści, a gdy już posprzątamy - uzupełniamy lub wymieniamy korę. Ja w swoim ogrodzie najczęściej stosuję średniej wielkości. Tak też obsypałam wrzosowisko. Z tą korą jest jeden problem - między niewielkimi jeszcze wrzosami nie da się nią dobrze ściółkować. Zawsze w tym celu używam drobnomielonej - tylko między rośliny.
Ostatnią czynność jaką można wiosną wykonać to nawieźć wrzosy odpowiednim dla nich nawozem. Ja tego nie czynię, gdyż mam kwaśny odczyn gleby w tym miejscu, przed sadzeniem zadbałam również o stosowną ziemię no i ściółkuję korą, która również pomaga utrzymać kwasowość. Warto obserwować rośliny - jeśli nie są dorodne i obsypane kwieciem, prawdopodobnie brakuje im składników odżywczych.
Teraz pozostaje nam już tylko czekać na takie widoki: